Znaleziono 16 wyników

autor: Szept
09 gru 2016, 21:37
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Buczyna
Odpowiedzi: 571
Odsłony: 99177

Idąc pośród drzew Szept rozglądał się na boki, w myślach powracając do czasu spędzonego z matką na depresyjnie pustej, piaszczystej polanie. Wtedy to zdradziła mu ona tajniki poprawnego biegu. Od tamtego czasu nie nauczył się niestety niczego nowego i czuł przez to pewien niesmak. Był już coraz starszy, lecz jego umiejętności nie wzrastały wraz z wiekiem. Tak nie powinno być. Tak nie mogło być.
Długo zastanawiał się nad możliwym rozwiązaniem. Mógłby poprosić jakiegoś znajomego o pomoc w treningu, nie był jednak dobry w sprawach towarzyskich. Ponadto nie miał pojęcia, gdzie mógłby znaleźć potencjalnego nauczyciela, zdany był więc wyłącznie na siebie.
Z tego oto powodu wyruszył z rodzinnego legowiska by znaleźć się tu, otoczony bukami rosnącymi gdzieś na terenach neutralnych. Miał już dość siedzenia z założonymi łapami i marnowania swojego czasu na nic nierobienie. Jeśli nie może nauczyć się czegoś nowego, to przynajmniej doszlifuje tę umiejętność, którą już poznał. Miejsce wydawało się do tego idealne. Zagłębiał się w buczynę, aż uznał, że drzewa dzieli odpowiednia odległość, a teren jest niesprzyjająco nierówny.
Powoli i z pewną dozą pewności przybrał odpowiednią pozycję do startu, skanując jeszcze otoczenie i układając sobie na szybko plan ćwiczeń, trasę, na której będzie doskonalił swoje umiejętności. Gdy miał już te przygotowania z głowy, odbił się mocno łapami od ziemi i rozpoczął bieg.
Różnica była wyczuwalna niemal od razu. Nie był to już piasek, po którym stosunkowo łatwo można było biec, utrzymując przy tym równowagę. Nie, tym razem jego łapy już od samego początku potykały się o leżące na ziemi gałązki, stwarzając groźbę bolesnego w skutkach upadku. Opadłe liście nie stanowiły pewnego podłoża, sprawiały za to, że pędzący smok łatwo mógł wpaść w poślizg. No i oczywiście przeszkodę stanowiły same drzewa. Różniły się od utworzonych przez matkę słupków, pomiędzy którymi musiał lawirować. Stały wielkie, potężne, nieruchome, panowie tego miejsca, a spotkanie z ich szorstką korą nie należało do przyjemnych doświadczeń. Samczyk musiał wielce się natrudzić, aby nie popełnić żadnego błędu.
Biegając między słupkami mógł sobie pozwolić na częściowe rozluźnienie. Nie tutaj. Wielkie, wiekowe już drzewa rosły gęsto, a tam, gdzie znalazłoby się trochę wolnego pola, rozrastały się krzewy i mniejsze drzewka. Wymusiło to zwracanie szczególnej uwagi na pozycję w czasie biegu, zwłaszcza skrzydeł. Ryzyko, że o coś zahaczą było spore, Szept nie mógł więc sobie pozwolić na rozluźnienie ich, miast tego bez ustanku trzymając je ciasno przyklejone do ciała. Nie było to komfortowe, lecz zdawało egzamin i mały mógł biec bez niepotrzebnych stłuczek.
Biegł slalomem, starając się utrzymać równe tempo, w czym przeszkadzało podłoże. Przy ostrych skrętach liście wyślizgiwały mu się spod łap, przez co łatwo mógł stracić równowagę. To odbijało się nie tylko na jego prędkości, ale również na wytrzymałości. Walka o utrzymanie się na czterech nogach przy każdym niemal skręcie zużywała duże pokłady energii. Szept doszedł do wniosku, że tu potrzeba większej finezji. Musiał wchodzić w zakręty z gracją, na tyle delikatnie stawiać łapy na ziemi, aby nie latały po całej okolicy.
Łatwiej jednak pomyśleć o tym, niż zastosować w praktyce. Zamiast przenosić siłę do łap i usztywniać je podczas uderzania o ziemię, musiał je rozluźnić jeszcze w locie i użyć siły dopiero w chwili, gdy już pewnie zaparły się o grunt. Mijając kolejne drzewa wydawało mu się, że zaczyna mu to wychodzić coraz lepiej. Poślizgi nie były już tak częste, a on sunął pewnie niczym wąż zawijający swoim zwinnym ciałem. W pewnym momencie linia drzew którą obrał skończyła się, i malec wpadł z impetem w gęste krzaki. Szybko się z nich wydostał, zostawiając na gałązkach kilka piór o różnym kolorze, po czym zawrócił i ruszył raz jeszcze, tym razem w przeciwnym kierunku, do miejsca, w którym rozpoczął trening. Zganił się w myślach za nie przywiązywanie dostatecznej uwagi do otoczenia.
Można by pomyśleć, że droga powrotna powinna być już łatwiejsza. Kroki stawały się coraz pewniejsze pomimo zdradliwego podłoża, choć czasem jeszcze zagubiona w liściach gałązka sprawiała mu problemy. Teraz nadszedł czas na przećwiczenie czegoś, z czego zrezygnował ostatnim razem na rzecz stabilności i dystansu. Pora zwiększyć prędkość.
Nie zrobił tego od razu. Najpierw należało się upewnić, czy nagłe przyspieszenie nie zakończy się upadkiem, lub przyłożeniem z dużą prędkością w któreś z drzew. Aby tego uniknąć, oddalił się trochę od trasy, na której ćwiczył slalom. Tutaj drzewa były rzadsze, dzieliły je większe odległości więc mógł sobie pozwolić na mniejszą dokładność. Zaczął energiczniej przebierać łapami, w odpowiedzi czując coraz silniejszy opór powietrza. Te drobne momenty, podczas których czuł jak jego łapy stykają się z zimną ziemią, stały się jeszcze trudniejsze do wykrycia. Tak jakby frunął w powietrzu, zamiast odbijać się od ziemi. Odpychając się łapami wzbijał za sobą niewielkie chmurki z opadłych liści. Gdy już nabrał odpowiedniej prędkości wykonał ostrożny skręt po długim łuku w prawą stronę. Widział zarys pnia po swojej lewej, w mig znikający gdzieś za nim. Skręcił ponownie, wyginając ciało i balansując długim ogonem. Tym razem coś mignęło z prawej. Rosła w nim obawa, że być może czegoś nie dostrzeże i zaliczy bolesną stłuczkę. Nic takiego nie nastąpiło.
Nie rozpędzał się jeszcze mocniej, utrzymując w zamian stałą prędkość. Jej zwiększenie na pewno sprawiło by mu trudności z oddychaniem, w obecnym tempie mógł za to przebiec jeszcze odrobinę większy dystans. Był to już prawdziwy bieg. Szybki. Pewny. I nie kończył się po kilku sekundach ostrą zadyszką. Czuł narastające zmęczenie i ból mięśni, ale po tego typu wysiłku fizycznym było to ja najbardziej na miejscu. Gdy dostrzegł z przodu jak drzewa zaczynają już całkiem się przerzedzać, zaczął stopniowo zwalniać. Na koniec wbił mocno pazury w ziemię i przechylił ciało w tył, zatrzymując się ostatecznie niemal na samym skraju lasu.
Dysząc ciężko obejrzał się za siebie, podziwiając ślady pozostawione po swoich wysiłkach. Porozrzucane gdzieniegdzie w nieładzie liście, w innych miejscach przeorana ziemia, leżące czasem w ściółce biało-czerwone pióra, strzępki białej sierści zwisające z niektórych krzaków. To były dowody jego aktywności. Uśmiechnął się sam do siebie przełykając ślinę, co wywołało atak kaszlu z jego wyschniętego gardła. Czuł chłód bijący w jego cielsko, pomimo gęstniejącego na zimne czasy futra skutecznie mrożące jego szalejącą w żyłach krew. Szkoda, że nie potrafi ziać ogniem. Ziewając krótko na pożegnanie odwrócił się tyłem do bukowego lasu i chwiejnym krokiem wrócił tam, skąd przybył, z przyjemną świadomością, że teraz będzie mógł lepiej radzić sobie w trudnym terenie.

/zt
autor: Szept
09 gru 2016, 13:01
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode spotkanie IX
Odpowiedzi: 69
Odsłony: 5051

Nawał pytań, który wydobył się ze strony młodych smoków robił na nim pewne wrażenie. Zwłaszcza, że część z nich dotyczyła spraw, którymi albo się do tej pory nie interesował, albo nawet ich nie zauważył. Nie dziwiło więc to, że całą swoją uwagę skierował właśnie w te słowa, jak również w następne, wypowiadane w odpowiedzi na poprzedzające je zapytania. Spotkanie z boskim smokiem. Kto by pomyślał, że przyjdzie mu tego doświadczyć. Nie on, nie w jeszcze nie tak odległej przeszłości. A jednak tu był. On i wiele innych, zarówno młodszych, jak i starszych smoków. Wszystkie z nich miały coś, czego jeszcze musiały się nauczyć, a niektóre miały również coś innego, czego mogły nauczyć pozostałe. Jeśli o niego chodzi, postanawiał nie odpowiadać na zadawane przez Aterala pytania. Te, na które znał odpowiedź, zostały już wykorzystane przez innych. Wobec pytań, na które odpowiedź była dla niego niejasna, z oczywistych powodów wolał w ogóle nie zabierać głosu. Niewiele miał wiedzy, którą mógłby się podzielić. Nie w chwili obecnej. Ale mnóstwo z wymienianych tu mądrości mógł sobie przyswoić, i kto wie, może w przyszłości i jemu dane będzie podzielić się swoją wiedzą z młodszymi.
Słuchał więc dalej, choć wiedział, że to tylko początek. Pewnie usłyszy tu jeszcze mnóstwo rzeczy, które będą dla niego zupełną nowością. Poczuł dreszcz pożądania, łaknął tej wiedzy tak jak każda żyjąca istotna pragnie wody. Czy jednak nie utonie w obliczu tej fali tajemnic? Czy nieznana dotąd wiedza nie zaleje go i nie pochłonie, pozostawiając go tak na prawdę o suchym pysku? Mógł się jedynie przekonać na własnej skórze. Jedno nie ulegało wątpliwościom, będzie potrzebował dużo czasu dla siebie gdy to spotkanie się skończy. Na pewno będzie nie raz wracał wspomnieniami do dnia dzisiejszego, czerpiąc z nich mądrość i rozmyślając nad tymi zagadnieniami, których być może nie uda mu się pojąć dziś w całości.
autor: Szept
05 gru 2016, 0:07
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode spotkanie IX
Odpowiedzi: 69
Odsłony: 5051

Zaczynało robić się całkiem tłoczno. Pojawiły się nawet inne pisklęta z jego stada, w tym Mimoza, której nie poznał dotychczas zbyt dobrze. Zaczepiła go również jakaś starsza od niego osóbka, przedstawiająca się jako Swarliwa. Nie chciał być niegrzeczny i w normalnej sytuacji pewnie spróbowałby uciąć z nią chociaż krótką pogawędkę, teraz jednak działo się zbyt wiele, a wszystko to co się działo było zbyt ciekawe, by zaprzątać sobie głowę takimi przyziemnymi sprawami.
Jestem Szept. – Przedstawił się tylko bardzo szybko i bardzo cicho, kiwając delikatnie łbem, po czym znów skupił większą część swojej uwagi na Ateralu. Co chwilę jednak zerkał wokoło, upewniając się, czy Dzierzba nigdzie nie wybyła i nadal jest w zasięgu wzroku.
Słyszał przemowę boskiego smoka, oraz następującą po niej lawinę pytań od zebranych smoków. Czuł w sobie narastającą ciekawość, falę nadchodzących pytań, które tylko czekały aż pozwoli im się przelać przez jego mordkę na zewnątrz.
Czym zajmuje się bóg śmierci? – Tak brzmiało jego pierwsze pytanie. Nie wiedział co prawda co to takiego jest ten bóg, ale padło już takie pytanie, więc pewnie niedługo się dowie. Wiedział za to, czym jest śmierć, i nie była ona niczym przyjemnym. Co więc znaczyło, że ten, który najwyraźniej ich wszystkich wezwał, jest bogiem śmierci? Czy powinien się go obawiać z tego powodu?
autor: Szept
02 gru 2016, 21:20
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Szumiąca Dolina
Odpowiedzi: 716
Odsłony: 95835

Po, w jego mniemaniu, całkiem udanym pierwszym etapie poszukiwań, Szept miał pysk wypchany po brzegi przeróżnymi znaleziskami. Jedynie pióro sroki nie dołączyło do reszty znalezisk okupujących obecnie paszczę pisklęcia, za to wetknięta została, z niemałym trudem należało dodać, w sierść zdobiącą jego małą jeszcze głowę. Sterczało sobie teraz pomiędzy dwoma czarnymi rogami, jeszcze bardziej dodając małemu barw. Sporo musiał się też natrudzić, aby nie zgubić swojej zdobyczy, gdy szybszym krokiem ruszył za pozostałą częścią swojej drużyny.
Po drodze nie mógł się oprzeć pokusie dalszych poszukiwań. Wodził wzrokiem pod nogami starając się wynaleźć jakieś ciekawe rzeczy, uważając przy tym, by nie wypuścić z paszczy wystającego z niej białego patyka, ani żadnej z pozostałych znajdujących się w niej rzeczy. Niestety, nawet gdyby coś wypatrzył nie byłby w stanie tego już podnieść, dotarł więc na miejsce zbiórki bez nowych przedmiotów. Być może sprawa byłaby ułatwiona, gdyby też miał taki koszyczek jak jego ciocia, ale jakoś nie spodobała mu się taka opcja. Zdecydowanie wolał satysfakcję niesienia tego co się znalazło samodzielnie, we własnym pysku czy na własnym grzbiecie. To było bardziej interesujące, zwłaszcza gdyby znalazł coś gigantycznego.
W końcu pozostali zatrzymali się, więc i on zrobił to samo. Gdy Nefrytowa i Faelan zaczęli odkładać swoje żółte papki i fioletowe chwasty przyglądał się z zainteresowaniem. Niechętnie rozstawał się ze swoim nowym piórem, w końcu pięknie komponowało się z jego własnymi, posłusznie jednak opuścił łeb i złożył wszystko przy zdobyczach pozostałej dwójki – śmieszny, kolorowy kamyk, białą i powyginaną gałązkę, oraz pustą muszelkę, której doniesienie w stanie nienaruszonym było prawdziwym wyzwaniem. Oczywiście wszystko, poza samym piórem, było dokładnie i obficie oślinione, w końcu niósł to cały czas w pysku. Zdobyczom pozostałych przyjrzał się odrobinę dokładniej. Jakaś fioletowa roślina najbardziej rzuciła mu się w oko. Czy to ten indy-coś tam, którego miał szukać? Będzie więc teraz wiedział, na co zwracać uwagę.
autor: Szept
01 gru 2016, 23:55
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode spotkanie IX
Odpowiedzi: 69
Odsłony: 5051

Spacerował sobie właśnie nieopodal groty z wzrokiem utkwionym wysoko, podziwiając kolory nieba. Gdy w swojej głowie usłyszał nieznajomy głos omal nie przewrócił się z wrażenia. Rozejrzał się wokół, chcąc ujrzeć źródło tego wezwania. Nie zobaczył go. Czuł za to jak instynkt podpowiada mu, że powinien ruszyć w drogę.
Już miał wystartować, gdy nagle coś mu przyszło do głowy. Zawrócił powoli i wszedł do groty. Spojrzał na swoją najmłodszą krewną, czarno – białe pisklę. Niemal w cale jej nie znał. To nie miało jednak znaczenia, coś mu mówiło, że powinien ją zabrać. Była za mała by iść, ale powinna iść.
Z trudem udało mu się wtargać ją na swój grzbiet, przyciskając do siebie skrzydłami nie na tyle mocno by ją skrzywdzić, ale też nie zbyt słabo, aby nie spadła w drodze. Gdy już był pewny jej bezpieczeństwa wybiegł z groty, utrzymując stałe, komfortowe tempo. Sam nie wiedział, dlaczego kierunek wydaje mu się oczywisty.
Całe szczęście, że mama nauczyła go już biegać, inaczej podróż zajęłaby mu całe wieki. W końcu jednak dotarł na miejsce wraz ze swoim bagażem. Obraz szarości jaki go powitał nie był do końca tym, co spodziewał się znaleźć na końcu podróży, lecz nie ważne czy dobre, czy złe, nie można było powiedzieć, że ponure, chłodne skały nie zrobiły na nim wrażenia. Tak samo jak smok, wpasowany w otoczenie niczym kameleon. Szept ukłonił mu się lekko w wyrazie szacunku. Nie miał pojęcia kto zacz, ale nie wyglądał na zwyczajnego osobnika. Po tym geście odstawił delikatnie Dzierzbę na podłoże, zsuwając ją sobie po skrzydle wprost na zimną skałę. Przybyli na miejsce.
autor: Szept
23 lis 2016, 9:08
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Szumiąca Dolina
Odpowiedzi: 716
Odsłony: 95835

Co za ulga. Najgorsze już miał za sobą. A teraz, gdy drużyna była w komplecie mógł w końcu poczuć się jak ryba w wodzie, biegając po okolicy w dzikich poszukiwaniach. Zamiast tego poczuł się jakby pływał na mięciutkiej, puszystej, zielonej chmurce. Sam nie wiedział, co zaskoczyło go bardziej, nagły przytulas czy wybuch jego młodego towarzysza, na którego w odpowiedzi wybałuszył oczy. Ależ on głośny! Szept o mało nie zszedł na zawał, słysząc eksplozję radości czarnego pisklęcia tak blisko siebie.
W końcu krzykacz chyba sam uznał, że przesadził i zaczął wydawać rozkazy. Mały odetchnął z ulgą. Powinien się na przyszłość spodziewać wszystkiego po swoim nieco starszym kompanie. Tak dla bezpieczeństwa i zdrowia. Tymczasem wysłuchał posłusznie jego poleceń i obserwował, jak rzuca się on w wir poszukiwań. Chwilę później ruszyła też ciocia. Czas więc, by i on dołączył.
Co prawda nie miał pojęcia czym są te „b-a-r-w-n-i-k-i”. Smaczne to to? Tym bardziej nie wiedział czym jest marzanna, czy też indygowiec. Brzmiało śmiesznie, postanowił więc zrywać każdą roślinę nietypowego koloru lub kształtu. A w razie wątpliwości, zawsze może zwrócić się o pomoc do kogoś z drużyny.
Zgodnie ze słowami Faelana, jak się wcześniej młodziak przedstawił, wziął na swoje barki okolice drzew i krzewów. Takie zabawy to on rozumie. Szkoda tylko, że nie wie, czego szuka. Najlepiej będzie więc szukać wszystkiego.
Podejrzanie okrągły kamyczek? Siup do paszczy. Dziwnie skręcona gałąź? Bierzemy też i to. Liść o śmiesznym kolorze? Zabieramy. Ratujący swe życie ucieczką chrząszcz? Hop na pokład. Szept kręcił się po okolicy, biegając w tę i we w tę jak kura bez głowy, podnosząc losowe przedmioty kiedy tylko wpadły mu w oko. Był przy tym w siódmym niebie. Drobne przyjemności, ale ile przy tym uciechy! Buszował w krzakach, krążył pomiędzy pniami drzew i wciskał swój szlachetny nos wszędzie, gdzie się dało. W ten sposób na pewno coś znajdzie, mniejsza z tym czy będzie przydatne czy nie, bawiąc się przy tym jak nigdy. Gdyby był psem, ogon merdał by mu już tak mocno, że pewnie by odpadł. Był jednak smokiem i to dość koślawym, więc ogon wił mu się jak spanikowany wąż, niejednokrotnie zaplątując się o gęstsze krzewy i spowalniając poszukiwania. Nie zniechęcało to oczywiście pisklęcia do dalszych wściekłych poszukiwań. Morale nie mogłoby być wyższe, no może gdyby robił to samotnie, ale to niewielka różnica. Za to efekty... no cóż.
autor: Szept
16 lis 2016, 22:42
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Szumiąca Dolina
Odpowiedzi: 716
Odsłony: 95835

Słuchał wszystkiego ze zwyczajowym sobie zainteresowaniem, ale rozmowa potoczyła się w kierunku, którego nie śmiał sobie wyobrażać. Mógł przebywać w tym samym miejscu co te wszystkie smoki. Pewnie z trudem zmusiłby się, żeby zamienić z którymś z nich kilka słów. Ale żeby od razu tworzyć grupy, poprzez łączenie się w pary z ledwo co poznanymi gadami? Toż to czyste szaleństwo!
Nagle jego umysł zaczął wariować. Na matce zdaje się nie mógł polegać, odeszła gdzieś na bok ze starszą smoczycą, winowajcą zaistniałej sytuacji. Zabrały ze sobą również jego siostrę, więc zasób znajomych smoków do wyboru znacznie się skurczył. Co począć, co począć?
Zdezorientowany samczyk nie siedział już bez ruchu jak wcześniej. Dreptał w tę i we w tę, jakby nie mógł się zdecydować, do kogo się zwrócić. Widział, jak młode smoki podejmowały już próby znalezienia sobie partnerów do zabawy. Naprawdę chciałby teraz mieć choć cząstkę ich śmiałości. Gdy tamte zagadywały do starszych smoków jak gdyby nigdy nic, on skazany był na tułanie się tu i tam, ogarnięty wątpliwością. Obawiał się, czuł się niezwykle nieswojo, gdy miał się wprosić w nieznaną mu grupkę. Co prawda rozpoznawał co niektóre smoki, ale albo były już one oblegane przez nieznane twarze, albo były za młode by stworzyć z nim parę. Z drugiej strony naprawdę nie chciał zostać sam, jeśli miało to go wykluczyć z tej konkurencji. Perspektywa przeszukiwania wszelkich zakamarków tych zielonych terenów w pogoni za roślinami, insektami czy co tam się napatoczy... nie potrafił wyobrazić sobie nic bardziej zajmującego, czy dającego taką frajdę. Gdy tylko zobaczył to miejsce miał ochotę po nim pobaraszkować, a teraz wręcz proszono, a może kazano im zrobić właśnie to. To był jego żywioł.
W końcu musiał dokonać wyboru i zdawał sobie z tego sprawę. Mógł się przełamać, albo ryzykować, że zabawa go ominie. Trochę to trwało, ale w końcu jego wrodzona ciekawość i żądza eksploracji pokonała lęk i nieufność w stosunku do nieznajomych. Mimo to wciąż musiał sobie wmawiać w myślach, że to wszystko jakaś rodzina. Jak mama, braciszkowie i siostry.
Wybór nie był łatwy, ale jedno było pewne – nie zdobędzie się na to, by wybrać kogoś z innego stada. Chociaż były one dla niego jeszcze czymś względnie obcym, wolał wybrać kogoś, kto emanował chociaż odrobinę znajomą wonią. No i niefortunnie musiał to być ktoś dorosły. Tylko dwa smoki, nie licząc jego mamy, spełniały te warunki.
Jednego z tych smoków już poznał, gdy odwiedził, a raczej odwiedziła ich niegdyś w grocie, niedługo po tym jak mały wyszedł z jaja. Nie pamiętał tego zbyt dobrze, był wtedy malutki i do tego zajęty otaczającym go światem. Pamiętał jednak wrażenie, jakie zrobiło na nim jej zielone futro. Do dziś żałował, że nie dane mu było poczuć go swoją łapką.
Chociaż samica była znajoma, zdaje się, że już ktoś ją sobie upatrzył, co oczywiście nie powinno być problemem, gdyby nie fakt, że był to nieznajomy, czarny pisklak, pachnący zupełnie inaczej niż smoki, do których przywykł Szept. Co prawda obserwował go wcześniej i starszak nie sprawiał wrażenia nieprzyjacielskiego, ale wciąż do pewnego stopnia go onieśmielał.
Drugim wyborem był jego wujek, którego w przeciwieństwie do cioci w ogóle nie znał. Nie wiedział więc, czego może się po nim spodziewać. Również on był już pod atakiem pisklęcia, którym była jego przybrana siostra. Towarzystwo powinno więc być bardziej znajome... ale wciąż nie był pewien. Doprawdy trudny wybór. Chyba wolałby, gdyby został podjęty za niego.
Był jeszcze jego uroczy, młodszy braciszek, ale on raczej pójdzie z mamą, w końcu był naprawdę mały. Nie, musi wybrać kogoś z tamtej dwójki. Przestał więc dreptać bez celu i skierował kroki ku pokrytej zielenią smoczycy i na pierwszy rzut oka przyjaznemu, ciemnemu pisklęciu. Serce waliło mu jak młotem, ale musiał się poświęcić. Czuł, że gra jest warta świeczki.
... Czy mogę... iść z wami? – Wymamrotał pół szeptem gdy znalazł się w zasięgu, z początku rezolutnie zerkając w oczy Nefrytowej, a już pod koniec zdania wpatrując się głęboko w samo jądro ziemi. Jego ogon stał sztywno jakby go do kija uwiązano, a skrzydła drgały co chwilę, jakby miały zaraz rozłożyć się i poderwać małego do lotu, gdyby tylko był w stanie to zrobić. Czuł się jak skazaniec oczekujący na swoją egzekucję i zaczynał żałować, że zdobył się na ten krok.
autor: Szept
15 lis 2016, 18:02
Forum: Błękitna Skała
Temat: Polana
Odpowiedzi: 738
Odsłony: 93755

Owszem, trening wyczerpał niemal wszystkie jego siły. Od czasu wydostania się z jaja nie doświadczył jeszcze takiego wysiłku. Ale zmęczenie, ani nawet smętna pogoda nie mogła zepsuć mu teraz humoru. Był bardzo zadowolony z dzisiejszego, pracowitego dnia. Na noc pewnie i tak nie chciałby tu zostać, brzydko tu było i niewygodnie.
Ziewnął przeciągle po raz kolejny. Wdrapując się po opuszczonym przez matkę skrzydle na jej grzbiet rozglądał się dookoła. Chociaż polana ta nie podobała mu się, choć nie potrafił znaleźć żadnego logicznego powodu, dla którego mógłby polubić to miejsce, gdy już przyszło mu je opuścić spoglądał na nie z pewną tęsknotą. Zostawił tu swój pot, zostawił tu swoje łzy, ślady zmagań na piasku, a zapewne również barwne pióra i nie pasującą do podłoża, białą sierść. Uśmiechnął się lekko sam do siebie. Podczas tej krótkiej drogi na grzbiet samicy przeleciał mu przed oczyma cały ten krótki czas spędzony tutaj, od przylotu i rozczarowania, przez pełne wysiłku ćwiczenia, aż do tej właśnie chwili, chwili rozstania. Czuł, że ta polanka stała się jego przyjacielem. Brzydkim, irytującym, ale zarazem jakże drogim.
Nie myślał już więcej. Chętnie polatałby wczepiony w ciało swojej mamy, poobserwował widoki z góry i raz jeszcze poczuł taniec wiatru na swoim ciele. Pomimo chłodnej pory zrobiło mu się bardzo ciepło. Czuł się niemal jak w domu, bezpieczny i spoufalony z ziemią, choć spędził na niej tak krótki okres czasu. Wtulony w ciało Figlarnej czuł, jakby wsiąkał w jej ogrzewające futerko, a powieki wbrew jego woli zaczęły opadać, niczym jesienny liść po opuszczeniu swego drzewa. Ostatnim co zobaczył zanim zmorzył go sen, był zarys dorosłej smoczycy, swojej matki, na tle wydeptanego piasku i mroźnego nieba. Tego dnia spał bardzo dobrze.
autor: Szept
15 lis 2016, 15:31
Forum: Błękitna Skała
Temat: Polana
Odpowiedzi: 738
Odsłony: 93755

Wsłuchiwał się w matczyne słowa, już teraz odrobinę dumny i zdeterminowany, aby zdać jej mały test. Udało mu się szybko zapamiętać co mówiła o hamowaniu. Jego umysł był teraz pobudzony i pracował tak wydajnie, jak jeszcze nigdy do tej pory. Był gotów z miejsca ruszyć w kierunku maddarowych słupków, siłą woli powstrzymując się i rozpamiętując, jak kiepsko skończył się dla niego pośpiech na początku tego treningu.
Poczekał aż mama przejdzie na drugą stronę toru przeszkód, tymczasem przypatrując się dokładnie słupkom i dzielącym je odległościom. Na szczęście nic nie było powiedziane o tempie tego slalomu, więc założył, że może pobiec tak jak przed chwilą, niezbyt szybko, ale dokładnie i z precyzją.
Gdy Figlarna była już na przeciwnym końcu Szept wystartował. Pierwszy słupek minął bez problemu, potem jednak spostrzegł, że nie jest to takie łatwe jak się wydaje. Pomimo niespiesznego tempa zbliżał się do słupków znacznie szybciej, niż przewidział stojąc w odległości, a przerwy pomiędzy nimi w biegu zdawały się zacieśniać. Jego skręty musiały być bardziej ostre niż sobie wyobrażał, a do tego problemem okazała się rozpiętość skrzydeł, które nawet złożone groziły zahaczeniem o słupek przy zbyt ciasnych wejściach w zakręt. W pewnym momencie prawe skrzydło niemal uderzyło w jeden z maddarowych tworów, co wymusiło na młodym smoku większe przywiązanie uwagi do otoczenia.
Szept postawił sobie za cel dotarcie do końca bez trącenia choćby jednego słupka. W tym nie pomagał mu także ogon, który przez swą długość i giętkość nie dawał się utrzymać w pełni prosto. Jego cieniutka końcówka żyła niemal własnym życiem, wijąc się w przeróżnych kierunkach zależnie od tego, co właśnie robiła reszta ciała, jak mocno uderzało w nie powietrze i jak szybko zmieniało kierunek. Niektóre z palików trzeba było omijać pod szerokim kątem by nie zawadzić o nie wściekłym ogonem.
Przez to wszystko Szept nie utrzymywał równego tempa. Zmuszony był zwalniać w ciaśniejszych fragmentach slalomu, przyspieszając dopiero gdy przerwy pomiędzy słupami wzrosły do stopnia umożliwiającego większy komfort i mniejszą ostrożność. Malec walczył ciężko by utrzymać równy oddech, nie za szybki, ale też nie zbyt powolny. Nie było to łatwym zadaniem, zwłaszcza w tych warunkach, ale zdobyte wcześniej doświadczenie bardzo się przydawało. Wiedział, gdzie leży jego limit i co powinien robić, by go nie przekroczyć.
Z każdym kolejnym mijanym słupkiem biegnący smok był coraz bardziej zdeterminowany, by ukończyć ten kurs. Jego pierwsza nauka miała wkrótce dobiec końca, a dzieliło go od niego już tylko kilka przywołanych przez matkę przeszkód. Czuł narastające zmęczenie i ból w łapach, efekty zarówno tego slalomu jak i wcześniejszych treningów. Cieszył się, że może spędzić w ten sposób trochę czasu z mamą, a także, że staje się w czymś lepszy, że poznaje coś nowego. Dzień ten był jednak męczący i chociaż był przyjemny, chętnie już by go zakończył i zachował jako miłe i ważne wspomnienie, do którego będzie wracał leżąc sobie w spokoju pod gwiazdami, albo po prostu w rodzinnej grocie.
Tak myśląc biegł dalej, nie tracąc koncentracji na wykonywanej czynności. W końcu, po niemal całych wiekach jak mu się zdawało, dobiegł do końca. Zwolnił powoli, aż w końcu całkowicie zatrzymał się tuż obok matki. Spojrzał za siebie na drogę, którą musiał pokonać. Na szczęście udało mu się nie zostawić za sobą bałaganu. Wziął głęboki wdech, choć sam nie był pewien czy wywołany był on ulgą, czy tylko zmęczeniem. Potem sapnął lekko, rozprostował ciasno przylegające do ciała skrzydła i przeciągnął się, starając się rozluźnić napięte od wysiłku mięśnie. Spojrzał Figlarnej w dwubarwne oczy, starając się z całych sił by stłumić nadciągające ziewnięcie i ponosząc porażkę. Mimo wszystko wciąż był czujny, chcąc usłyszeć w jej słowach jak przebiegła jego nauka. Czy udało mu się opanować to, czego postanowiła go nauczyć? Czuł wewnętrzny spokój, jakby świat nagle stał się harmonijny i nadzwyczaj cichy. Pewność siebie? A może zwykłe zmęczenie?
autor: Szept
12 lis 2016, 20:54
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Szumiąca Dolina
Odpowiedzi: 716
Odsłony: 95835

Dobrze mu było w swojej ochronnej, pierzastej powłoce. Nawet jeżeli ktoś wbił w niego swój wzrok, czuł, że osłania go ona jak wielka tarcza przed uderzeniem włóczni. Ale... atmosfera nie była tak ciężka, jakiej się spodziewał przy tak dużej zbieraninie. Wszyscy grzecznie się przedstawiali i wymieniali powitania jak gdyby nigdy nic.
Jak to robił do tej pory, w zupełnej ciszy słuchał z mniejszym bądź większym zainteresowaniem każdego osobnika, któremu zebrało się na mówienie, samemu nie dodając nic od siebie. Przysłuchiwał się introdukcji czarnego jak noc, całkiem już sporego pisklęcia, oraz przemowy smoczycy o imponującym wyglądzie, złotawych łuskach i krwistoczerwonej grzywie. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu przypominała mu ziemię skąpaną w pomarańczowych promieniach zachodzącego, wieczornego słońca. Widok fascynujący, ale na swój sposób niepokojący.
Mówiła językiem, którego młody smok jeszcze w pełni nie rozumiał, więc niektóre z jej słów wyleciały prawym uchem równie szybko jak wleciały lewym. Część z nich utkwiła mu jednak w głowie. Najważniejszym, i w zasadzie jedynym co go z tego wszystkiego zainteresowało, a przy tym udało mu się to zrozumieć, był fakt, że wszystkie smoki tutaj zebrane... to rodzina?
Na dobre czy na złe, była ona ogromna. I prawdopodobnie nie jest to cała rodzinka w pełnym komplecie. Zastanawiał się, jak bardzo liczna jest ta gromadka, ilu swoich krewnych jeszcze znajdzie w szerokim świecie w odległej przyszłości. Przerażająca myśl.
Nagle ukrywanie swojej osoby zdało mu się odrobinę niewłaściwe. Jeżeli te smoki to rzeczywiście w jakimś stopniu jego bliscy, a on im się przysłuchuje i obserwuje ich twarze chowając przy tym swoją, to trochę nie fair. Powinien się pokazać, żeby chociaż mogli go na przyszłość rozpoznać. Nie, żeby chciał dawać im po temu dużo okazji, ale cóż poradzi.
W końcu, i to dość niechętnie, złożył skrzydła kładąc je z powrotem na swoim grzbiecie, tam gdzie ich miejsce. Wstał przy tym z ziemi, przeciągnął się lekko aby przywrócić czucie w nieco odrętwiałych kończynach i zwyczajnie usiadł, skłaniając lekko głowę gdy matce przyszło dokonać przedstawienia za niego. Poza tym siedział dalej, trzymając gębę na kłódkę, czekając na dalszy rozwój wypadków i z zaciekawieniem wodząc oczyma po zebranych, przynajmniej gdy był pewny, że oni nie kierują swoich własnych ślepi na niego.
autor: Szept
11 lis 2016, 19:03
Forum: Błękitna Skała
Temat: Polana
Odpowiedzi: 738
Odsłony: 93755

Troska okazana malcowi przez matkę odrobinę go zawstydziła. Poczuł się trochę winny, że przysporzył jej zmartwienia, lecz ostatecznie ponownie nabrał odwagi. Po jakimś czasie nabrał również sił, a jego wcześniejsze, wściekłe sapanie przeszło w spokojny, miarowy oddech. Dźwignął się na proste nogi i postał chwilę w miejscu, jakby chciał upewnić się, że nie zawalą się pod jego ciężarem. Gdy nic niezwykłego się nie stało, przeszedł kilka kroków najpierw w lewo, potem z powrotem w prawo, po czym przeciągnął się i głęboko ziewnął, zupełnie jakby miał zamiar połknąć Figlarną w całości. Potrząsnął parę razy łbem, aby zwalczyć ospałość i zmęczenie. Niestety, jego oczy nie zlokalizowały w pobliżu niczego, co nadawałoby się do zaspokojenia pragnienia. Wielka szkoda, bo pysk młodego zdawał się mu nadzwyczaj suchy.
Wkrótce po swojej rozgrzewce usłyszał kolejne słowa kolorowej smoczycy, tym razem objaśniające mu manewr skręcania. W jej ustach brzmiało to całkiem prosto. Odchylasz łeb, ogon, zginasz ciało i gotowe. Jednak czy takie będzie w praktyce? Malec był już przygotowany na ewentualność kolejnego niepowodzenia.
Gdy samica ruszyła naprzód znów obserwował ją z wielką uwagą, raz jeszcze śledząc jej ruchy i obserwując zachowanie jej ciała, tym razem w zakręcie. Wyglądało to równie łatwo jak brzmiało. Na szczęście ta mała porażka, której doświadczył przed chwilą nie zniechęciła małego smoka i już był gotów spróbować ponownie.
Przyjął odpowiednią postawę i rozpoczął bieg. Zaczął powoli, choć kroki wychodziły mu sprawnie. Skupił się raz jeszcze na swoim oddechu, biorąc wdech gdy jego łapy szybowały w powietrzu, oraz wypuszczając go gdy lądowały na ziemi, zostawiając swoje pieczątki w sypkim piasku polany. Utrzymywał tempo przez kilka momentów, a następnie delikatnie zwiększał prędkość, wciąż starając się kontrolować oddech. Ten sposób sprawdzał się znacznie lepiej niż natychmiastowy pęd. Pewna część umysłu ucznia wciąż panikowała, lecz po przebiegnięciu większego dystansu bez utraty tchu uspokoiła się.
Pisklę stopniowo zwiększało tempo. Zanim spróbuje wykonać skręt, powinno dopracować swoją technikę oddechu. Udawało mu się to, ale im bardziej zwiększała się jego prędkość, tym intensywniej musiał wciągać powietrze. Gdy tylko to zauważył, zwolnił do tempa pozwalającego mu na spokojne wdechy i wydechy.
Nie był to może szybki bieg, ale wciąż bił na głowę zwykły chód. Malec uznał, że to mu na razie wystarczy. Być może w niedalekiej przyszłości dane mu będzie dopracować tę umiejętność, ale na chwilę obecną przyjmie sobie do serca radę matki i zwolni, szczędząc siły i umożliwiając dłuższy bieg.
Gdy już wszystko zaczynało się układać, serce pracowało równo, a płuca nie walczyły desperacko o tlen, przyszła pora na praktykę skrętów. Szept przypominał sobie w myślach o czym mówiła mu mama. Łeb w kierunku, w którym chcesz skręcić. Ogon przeciwnie. Ciało zgięte w łuk. Zatrzymał się i przećwiczył takie ustawienie ciała w miejscu. Nie było zbyt trudne do wykonania, może poza tym, że jego skrzydła miały tendencję do odklejania się od ciała przy zginaniu się grzbietu. Może nie będzie to zbyt dużym problemem?
W końcu przyszedł czas spróbować. Mały smok wziął rozbieg i rozpoczął swoje pierwsze podejście. Miał zamiar zakończyć je w tym samym miejscu, gdzie znajdowała się teraz jego nauczycielka. Rozpędził się, a gdy od Figlarnej dzieliło go już tylko kilka kroków, rozpoczął skręt w prawo.
Skierował łeb właśnie w tę stronę, a długi ogon, którego końcówka jak zwykle wiła się niczym niezidentyfikowana, galaretowata kreatura, poleciał w przeciwnym kierunku. Ciało zgiął w łuk, co byłoby skończyło się upadkiem, gdyby mały nie odzyskał równowagi wbijając już całkiem długie szpony w podłoże. Manewr przebiegł sprawnie, chociaż niezbyt zgrabnie. Pisklę skręciło po znacznie większym łuku niż jego oczekująca matka, przez co za pierwszym razem nie trafił w jej pozycję. Nie zniechęcił się tą błahostką, a wręcz podbudował faktem, iż tym razem nie skończyło się to upadkiem. Odbiegł kawałek i ponowił próbę, rozpoczynając drugie podejście. Nadbiegał do Figlarnej nieco z ukosa, by w ostatniej chwili móc skręcić i znaleźć się tuż przy niej. Tym razem mocniej wygiął swoje małe ciało i, jak się okazało, było to dokładnie to, co powinien był zrobić.
Manewr się powiódł. Mały smok uradowany sukcesem niczym pocisk wpadł na swoją rodzicielkę, nie zadając sobie żadnego trudu by spróbować czegoś tak nieistotnego jak hamowanie. Po prostu naumyślnie rozbił się, w wyrazie radości z tym razem udanej nauki i wdzięczności za przewodnictwo. Szybko jednak opanował swój wybuch pozytywnej energii, odkleił się od matczynego ciała i usiadł przy niej, wlepiając w nią swoje błyszczące ślepia, ukazując niewielkie kły w namiastce nieśmiałego uśmiechu i wierzgając ogonem jak rozbawiony szczeniak, zamiatając przy tym piasek i robiąc w nim faliste wzorki. Oczekiwał na jej kolejne słowa, jakiekolwiek by one niebyły – pouczające, aprobujące, ganiące czy choćby traktujące o pogodzie. Chciał usłyszeć cokolwiek.
autor: Szept
10 lis 2016, 20:43
Forum: Błękitna Skała
Temat: Polana
Odpowiedzi: 738
Odsłony: 93755

Mały nie wystartował od razu. Gdy mama ruszyła na przód, on pozostał w tyle. Utrzymując wcześniej przyjętą pozycję przyglądał się dobrze chwili startu smoczycy, jej ruchom i reakcjom. Obserwował sposób w jaki biegnie, a z każdą chwilą jego serce zaczynało bić mocniej, z podekscytowania i nerwów. Co jeśli jednak sobie nie poradzi? Jego pewność siebie znów zaczynała się wahać, gdy spoglądał na bieg swojej nauczycielki.
W końcu jednak musiał wystartować, gdyż jego matka zaczynała się coraz bardziej oddalać, a pozostanie tu samemu w tym stanie niepewności nie było mile widziane. Wziął ostatni, głęboki wdech starając się go uregulować, zamknął szybko oczy, zebrał siły w tylnych łapkach i ruszył.
Otworzył ślepia niemal natychmiast, gdy poczuł silniejszy podmuch wiatru na swojej sierści, a jego przednie łapki zetknęły się z piaskiem tylko po to, aby następnie znów unieść się w powietrze, by wylądować ponownie odrobinę dalej. Z początku bieg ten był trochę koślawy, a malec zwalniał za każdym razem gdy jego przód opadał po wybiciu się tylnymi nogami. Walczył, by złapać rytm. Ten sam rytm, który pośpiesznie ćwiczył przed kilkoma chwilami. Udało mu się – po części. Z każdym krokiem coraz zręczniej posługiwał się łapami, tylne łapy wybijały jego ciało naprzód coraz łatwiej, a przednie lądowały z coraz większą gracją. Przestawał o tym myśleć, zaczynało przychodzić mu to instynktownie. Z każdym krokiem, z każdym przebiegniętym ogonem jego ruchy stawały się coraz pewniejsze. Ogon coraz sprawniej utrzymywał balans, zmieniając swoją pozycję w zależności od potrzeby. Nawet skrzydła zdawały się już nie ciążyć praktykującemu, przylegając ciasno do jego grzbietu.
Problemem okazało się zgranie oddechu z ruchami ciała. Malec nie poruszał się szybko, ale pomimo tego był to dla niego pewien wysiłek. Z początku udawało mu się kontrolować wdechy i wydechy, teraz jednak stawały się one coraz mniej miarowe. Szept zaczynał oddychać coraz szybciej, płycej i bardziej spontanicznie, co nie najlepiej przełożyło się na jego naukę. Zanim zdążył w pełni dogonić swoją mamę, mimowolnie zmniejszył tempo. Czuł przyspieszone bicie swojego serca i słyszał, jak jego sapanie zdaje się wręcz gonić za łomotaniem w jego klatce piersiowej, tak samo jak on teraz gonił za swoją nauczycielką. Unoszenie łap w powietrze stawało się coraz cięższe, tak jakby jego ciało przybierało na wadze, a w jego kroki zaczęły wkradać się drobne potknięcia.
To było jednak za mało, aby go zniechęcić. Nie może tak szybko odpuścić, przynajmniej dopóki nie doścignie Figlarnej Łuski. Chciał jej zaimponować. Chciał poznać tą umiejętność, której postanowiła go nauczyć. Nade wszystko pragnął czuć ten chłodny, jesienny wiatr uderzający w jego puszyste ja choćby odrobinę dłużej. Uwielbiał to uczucie, jego białego futra i kolorowych piór chwiejących się na wietrze jak liście drzew podczas wichury. Czuł się jak podczas lotu. Bardzo wolnego i nie na niebie, lecz na ziemi, ale wciąż jednak lotu.
Chciał się rozejrzeć i ocenić swoją prędkość, zobaczyć jak świat rozmywa się mu przed oczyma pod wpływem tego pędu, pamiętał jednak zalecenia matki o trzymaniu łba prosto, więc wlepił wzrok w biegnącego z przodu dorosłego smoka, wyczekując momentu aż uda mu się do niego zbliżyć. Zielona grzywa stała się w jego oczach celem, który musiał osiągnąć nim uzna swoją porażkę. Mały Szepciu był czasem bardzo uparty.
Wysilił się więc jeszcze bardziej, popychając organizm do granic swoich jeszcze niewielkich możliwości. Oddechu nie starał się już kontrolować – gdy próbował zdawało mu się, że za chwilę się udusi, zaprzestał więc kolejnych prób i skupił się wyłącznie na prędkości i stawianiu bezbłędnych kroków. Od szybkiego wentylowania powietrza zaczynało robić mu się mdło, a w brzuchu czuł bolesne kłucie, jakby przez przypadek połknął jakąś ostrą gałązkę. Jak długo jeszcze będzie to trwało? Ten stan, którego nie był w stanie pojąć? Chociaż ciało krzyczało, że najwyższy czas odpocząć, jego umysł mówił „nie”, jakaś nieznana żądza gnała go dalej.
W końcu jednak musiał uznać swój limit. W którymś momencie przestał nawet skupiać uwagę na prowadzącej ten mały maraton smoczycy, pochłonięty walką z samym sobą. Walką, którą ostatecznie przegrał z kretesem. Nogi nareszcie odmówiły mu posłuszeństwa i malec runął na ziemię jak ptak pozbawiony skrzydeł. Na szczęście piasek zamortyzował jego upadek, w zamian jednak dostał się przegranemu niemal wszędzie – między pióra, wgłąb sierści, nie omijając oczywiście wnętrza pyska i nosa. Smoczątko z trudem dźwignęło się na nogi, które znów osłabły, przyklapnął więc na zadku i rozejrzał się wokoło, próbując znaleźć swoją matkę, na którą przestał zwracać uwagę w końcowym etapie swojego biegu. Nie wiedział, czy udało mu się ostatecznie ją dogonić, czy też poniósł spektakularną klęskę. Siadł w bezruchu, pozwalając swoim kończynom chwilę odetchnąć, samemu natomiast łapczywie wciągając hausty powietrze i skamląc żałośnie, częściowo z bólu, a po części z frustracji. Smak niepowodzenia i piasku był bardzo gorzki.
autor: Szept
08 lis 2016, 20:10
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Szumiąca Dolina
Odpowiedzi: 716
Odsłony: 95835

Podążał spokojnie za matką, starając się dotrzymać jej tempa i rozglądając się na wszystkie strony, zaciekawiony otoczeniem. Widok drzew i szum ich liści działał na niego niezwykle kojąco. Zdążył już zauważyć, że zieleń zdaje się najbardziej go do siebie przyciągać. Najchętniej w tej chwili powędrowałby wzdłuż zielonej doliny nie bacząc na kierunek, byle tylko zaznać błogiego spokoju i może pobuszować pomiędzy drzewami, potarzać się w opadłych liściach. Niestety, tam gdzie zmierzali znajdzie coś z goła przeciwnego.
Gdy w oddali jego zielone ślepia namierzyły sylwetki smoków, poczuł, że nie będzie to najprzyjemniejsze doświadczenie. Już na sam początek powitał ich widok obcej dla niego gromadki. Nawet ich zapach się wyróżniał, co w cale nie pomogło niepewnemu pisklęciu.
Nie zdawał sobie sprawy z rozterek jego matki, a gdy ta w końcu zatrzymała się i odstawiła najświeższego członka rodziny na ziemię, przystanął tuż przy niej. W przeciwieństwie do swojego rodzica nie miał zamiaru się socjalizować, usiadł więc i skłonił tylko łeb, jak wymagała kultura. Oczywiście nie uniósł go już w obliczu znacznie większych smoków Cienia.
Jakby tego było mało, owych smoków zaczęło przybywać. Najpierw nieznajomy czarny samiec, który od razu ku niezadowoleniu małego zbliżył się do Figlarnej – a więc tym samym do niego samego. Dyskretny Kolec, tak się przedstawił. Chcąc zapamiętać nowego smoka, jak również zająć czymś swój umysł i ukoić nerwy, zaczął mentalnie powtarzać te dwa słowa. Imienia cienistej nie zapamiętał, nie słuchał wtedy co się wokół niego działo.
Ale to nie był jeszcze koniec, o nie. Następna pojawiła się kolejna smoczyca, na domiar złego z arsenałem piskląt na grzbiecie, z czego jedno się przebudziło. Od nich również dało się czuć jakąś zupełnie nieznajomą woń, ale młody smok nie potrafił jej zidentyfikować. Była po prostu inna. Przybycie kolejnego smoka, tym razem bogom dzięki znajomego nie sprawiło mu tak nieprzyjemnej niespodzianki, ale wciąż zaczynał powstawać spory tłum. Prawie jak podczas tej ceremonii, na którą zabrała go mama. Z tą różnicą, że teraz wszyscy wydawali się być bliżej. Niepokojąco bliżej.
Przybycie jego starszej siostry przelało czarę goryczy. Smoków było zdecydowanie za dużo. Szept uczynił więc jedyną właściwą rzecz, jaką w tej sytuacji mogło uczynić zakłopotane pisklę. Najpierw rozłożył szeroko skrzydła, co mogło przykuć niemile widzianą uwagę. Czasem cel uświęca środki. Następnie położył się, kurcząc swoje ciało najbardziej jak potrafił. Ogon owinął wokół siebie, łapki zgiął do granic możliwości, chowając je przy okazji pod tułów, łeb ułożył na ziemi. Gdy już nie mógł wydawać się mniejszy opuścił rozłożone skrzydła na swoje ciało, wykorzystując ich rozmiar by przykryć się jak kocem, lub jeszcze lepiej, peleryną niewidką. Oczywiście pióra musiały całkowicie zasłaniać mu pysk, skutecznie powstrzymując kogokolwiek od spojrzenia mu prosto w jaskrawozielone oczy. Z tych tylko jedno wyglądało czasem zza szpary zostawionej pomiędzy skrzydłami, obserwując ze zgrozą czy smoków przybywa jeszcze więcej i od czasu do czasu wodząc po już zebranych, starając się zapamiętać jakieś cechu szczególne. Uszy też były w pełnej gotowości by wyłapać jakieś łatwiejsze do zapamiętania rzeczy. Jak imiona. Albo po prostu zbliżającego się ciekawskiego natręta.
Przy odrobinie szczęścia kolejni nadchodzący wezmą go za kamień. Dziwnie kolorowy, niezwykle upierzony, kolczasty, porośnięty sierścią kamień, ze świetlikiem w środku.
autor: Szept
07 lis 2016, 18:00
Forum: Błękitna Skała
Temat: Polana
Odpowiedzi: 738
Odsłony: 93755

Przyglądał się dokładnie samicy, gdy ta zdradzała mu tajemnice postawy biegacza. Podążając za jej przykładem złożył swoje skrzydła na tyle ile zdołał, choć ze względu na ich rozmiar nie przybrał pewnie tak opływowej formy jak u jego nauczycielki. Postarał się przybliżyć swoje lotne kończyny do tułowia najmocniej jak mógł, do momentu aż poczuł dyskomfort w napiętych mięśniach. Rozłożył odrobinę skrzydła, po czym ponowił próbę. Bawił się w ten sposób przez chwilę, aż znalazł odpowiednie ułożenie skrzydeł, wygodne, ale również przypominające to zaprezentowane przez matkę.
Następnie przyszła kolej na głowę. Tu nie męczył się już tak bardzo. Wyprostowanie krótkiej szyi nie było trudnym zadaniem, schylenie łba też przyszło mu dość naturalnie. Dla zwiększenia efektywności malec zbliżył się odrobinę do kolorowej smoczycy i ustawił się równolegle do niej, by móc sprawniej porównać ich pozycje. Z ogonem również poszło gładko, w końcu niemal zawsze znajduje się powyżej głowy, a co dopiero nad ziemią.
Zdecydowanie najtrudniejsze okazało się odpowiednie zgięcie łap, tym bardziej, że tylne musiał zginać bardziej niż przednie. Z początku gdy zginał łapki, to wszystkie w takim samym stopniu, co nie zapewniało mu odpowiedniej, wskazanej przez matkę pozycji. Ciężko było mu wyczuć właściwe ułożenie, tak jakby tylne łapy nie chciały poruszać się bez pociągnięcia za sobą przednich. Dopiero po sporej ilości przypominających przysiady powtórzeń wyczuł różnicę, jaka powinna zaistnieć między przodem a tyłem. Tylko czy w trakcie poruszania się z dużą prędkością będzie w stanie to zastosować?
Nie był też pewien co do oddechu, w końcu nigdy nie miał potrzeby go kontrolować. Nie wiedział też, jak męczący może być bieg. Łapki w górze – wdech. Łapki na ziemi – wydech. Powtórzył to w umyśle kilka razy jak mantrę, pomagając sobie unoszeniem i opuszczaniem przedniej łapki. Gdy była w górze, brał głęboki wdech. Gdy zetknęła się z piaszczystym podłożem, wypuszczał powietrze z płuc. Musi zapamiętać wiele rzeczy, więc każdy sposób jest dobry.
Z początku był entuzjastyczny, teraz jednak tracił trochę pewności siebie. Chciał to zrobić bezbłędnie, ale jakie miał na to szanse? Dodatkowe pytania? Szukał ich, zastanawiał się, o co jeszcze mógłby spytać swoją mentorkę. Niejasności było jednak zbyt dużo, by mógł od tak się o nie wypytać. A może były to tylko jego urojone niepewności, zjawy strachu mające go zniechęcić do w rzeczywistości prostej czynności? Być może po prostu za dużo myślał.
Nie, mamo. Jestem gotowy. – Rzekł w odpowiedzi, po czym przybrał uprzednio wyćwiczoną postawę najlepiej jak potrafił. Co prawda nie czuł się w pełni gotowy, ale doszedł do wniosku, że nic więcej nie wymyśli. Po prostu spróbuje. Nie wyjdzie, cóż, trudno. Spróbuje jeszcze raz, bogatszy w doświadczenie wyniesione z nieudanej próby. W końcu mu się powiedzie.
autor: Szept
05 lis 2016, 21:15
Forum: Błękitna Skała
Temat: Polana
Odpowiedzi: 738
Odsłony: 93755

Z uwagą słuchał wszystkiego, co miała mu do powiedzenia smoczyca, nieświadomie wstrzymując przy tym oddech. Potok słów był całkiem spory, jednak słowa te wydały mu się bardzo interesujące. Nie chciał by przez nieuwagę ominęły go jakieś wypowiedziane kwestie. Oczami wyobraźni widział już siebie, hasającego po lasach z dużą szybkością, wpełzającego w każdy kąt. Jeśli będzie to chociaż odrobinę jak latanie, to nie było co się długo zastanawiać.
Tak, mamo! – Odpowiedział szybko, odrobinę głośniejszym tonem niż początkowo zamierzał. Czuł, jak rytm jego serca nabiera tępa, a krew coraz szybciej krąży w jego żyłach, zupełnie jak wściekła po obfitych opadach rzeka. Kiwający się wcześniej na boki ogon teraz wił się niczym dżdżownica, usiłująca zakopać się w ziemi w upalny letni dzień. Malec był podekscytowany swoją nadchodzącą pierwszą nauką. Kto wie, jakie drzwi staną przed nim otworem z tym dniem? Co prawda nie wiedział dobrze czym są polowania. Nie potrafił sobie wyobrazić emocji jakie odczuwa łowca gnający za uciekającą mu zwierzyną, ani ekscytacji towarzyszącej udanym łowom. Nie znał strachu towarzyszącemu sytuacji zagrażającej życiu, ani okrutnej świadomości nieuchronnego końca. Lecz jeśli jego rodzic i opiekun twierdzi, że ta umiejętność okaże się w przyszłości niezbędna, to nie ma powodu by się spierać.
Nie potrzebował wcale tak dobrego powodu do nauki. Wystarczyła mu chęć stania się lepszym. Chęć poznania czegoś nowego, doznania nowego uczucia, które mógł nieść ze sobą swobodny bieg. Był po prostu arcyciekawy tej nowej umiejętności, która w swej prostocie mogła mu pozwolić na tak wiele nowych rzeczy. Wytężył więc słuch, oczekując na następne matczyne słowa. Był w pełnej gotowości by je sobie przyswoić i rozpocząć swą pierwszą w życiu naukę.
autor: Szept
05 lis 2016, 10:24
Forum: Błękitna Skała
Temat: Polana
Odpowiedzi: 738
Odsłony: 93755

W czasie lotu malec siedział cicho jak mysz pod miotłą. Pomimo iż minęło już trochę czasu od jego wyklucia, do tej pory nie miał okazji pozwiedzać terenów poza legowiskiem. Ogrom świata poza domem wprawiał go w niemały podziw.
Siedział jak sparaliżowany nie dlatego, że się bał. Nie myślał o strachu, ani o potencjalnym niebezpieczeństwie, które mógł ze sobą nieść upadek z tej wysokości. Oczywiście, matczyna opieka zapewniała mu bezpieczeństwo, ale był zbyt pochłonięty by nawet to zauważyć. Przed jego oczyma rozciągał się bowiem cały świat, a on mógł podziwiać go z wysokości niedostępnej dla większości stworzeń. Przynajmniej tych pozbawionych skrzydeł. Pisklę nie wiedziało, na czym skupić wzrok. Co i róż spoglądał w dół, na rozciągający się pod nimi ląd, pamiętając chwile, gdy jeszcze nie tak dawno temu stawiał po nim swoje pierwsze kroki. Następnie spoglądał w górę, na niebo, które zdawało się być tak blisko, że mógłby je dotknąć łapką bez najmniejszego wysiłku. Kątem oczu widział matczyne futro, podobnie jak jego własne tańczące pod naporem chłodnego, jesiennego wiatru, falujące niczym morze podczas łagodnego sztormu. Pęd zimnego powietrza czasem wyciskał mu łzy z oczu, jeśli postanowił spojrzeć bezpośrednio w przód, ciekaw celu tej podróży. Z dołu parka smoków wyglądała zapewne jak dwie białe chmurki, z delikatną domieszką różnych kolorów. Było to wspaniałe uczucie, w którym dorastające pisklę natychmiast się zakochało.
Gdy więc przyszedł czas lądować mały mruknął z dezaprobatą. Bardzo chętnie polatałby jeszcze trochę, najlepiej od samego rana aż do zmierzchu. Nie miał jednak dużego wyboru. Niechętnie ześlizgnął się z matczynego grzbietu po jej wystawionym skrzydle, co, wydawszy mu się całkiem zabawnym, poprawiło mu humor. Siedział więc teraz na piaszczystej ziemi, pozbawionej czegokolwiek interesującego. Nieważne jak się starał i jak desperacko wodził ślepiami po okolicy, nie dostrzegał nic godnego uwagi. Żadnego źdźbła trawy. Ani jednego samotnego drzewa zdobiącego zielony pagórek. Nie potrafił doszukać się tu niczego w kolorze zieleni, oczywiście poza fragmentami futra jego transportowca. Ponadto piach całkiem sprawnie znalazł sobie drogę w głąb jego sierści, gryząc i drapiąc jak stado wściekłych mrówek. Jedynym przyjemnym widokiem było bezkresne niebo, przez które z wielką lubością płynął jeszcze kilka chwil temu. Co tu dużo mówić, nie podobało mu się to miejsce.
Wstał więc na (nie)równe nogi, otrzepał się z piasku jak pies wychodzący z jeziora i spojrzał pytająco na swoją mamę. W jakim celu go tu przyprowadziła? Z pewnością nie by pozwiedzać, okolica absolutnie się do tego nie nadawała. Był to też pierwszy raz, gdy znalazł się poza domem bez swojego rodzeństwa. Tylko on i jego mama. Być może miało stać się coś ważnego? Wlepił więc wzrok w swoją rodzicielkę i czekał na jej słowa, nerwowo poruszając ogonem na lewo i prawo.

Wyszukiwanie zaawansowane